W obliczu kontuzji Jimmy’ego Butlera, Jonathan Kuminga i Golden State Warriors być może dostali jeszcze jedną szansę, by w końcu zagrać w tej samej drużynie — nie tylko z nazwy, ale i w duchu.
Od samego początku jego obecność w San Francisco była czymś… dziwnym. Kuminga trafił do drużyny zbudowanej wokół Stepha Curry’ego, Steve’a Kerra i Draymonda Greena — trójki, która stworzyła mistrzowską kulturę gry opartą na ruchu piłki, zaufaniu i niespotykanej skuteczności zza łuku. On był inny — młody, fizycznie dominujący, ale niepasujący do tej precyzyjnej maszynerii.
Golden State wybrało go w drafcie, szukając nowej ścieżki, być może planu na życie po Curry’m. Ale Warriors nigdy naprawdę nie oddali przyszłości w ręce młodych. Wisemana oddali bez żalu. Kuminga był zbyt utalentowany, by po prostu go puścić — ale nigdy nie dano mu przestrzeni, by naprawdę sprawdzić, kim może się stać.
W tym sezonie frustracja narastała. Kuminga nie grał w kluczowych meczach końcówki sezonu, w turnieju play-in, ani w pierwszym meczu serii z Rockets. Konflikty z Kerrem, brak zaufania z obu stron — wszystko wskazywało na nieuchronny rozpad tej relacji. Warriors nie zamierzali płacić mu w nadchodzącym offseason, jeśli nie widzieli go w swojej przyszłości. On z kolei z chęcią poszukałby drużyny, która zbuduje wokół niego grę.
I wtedy — Amen Thompson podcina Jimmy’ego Butlera, a Warriors nagle zostają bez swojej kluczowej opcji numer dwa. I nagle Jonathan Kuminga staje się nieodzowny.
Jeśli Butler wypadnie na dłużej, Warriors nie mają wyjścia. Potrzebują kogoś, kto może zdobywać punkty, stworzyć przewagę atletyzmem, siłą, wejściem pod kosz. Kuminga jest jedynym zawodnikiem w składzie, który może dać im to wszystko. Musi tylko to udowodnić.
Grając 26 minut w meczu numer 2, Kuminga zdobył 11 punktów przy skuteczności 4/12. Nie zachwycił, ale też nie zawalił. Przed nim kolejne okazje — i być może ostatnia szansa, by pokazać, że zasługuje na wielkie pieniądze i nową rolę, gdziekolwiek by to nie było.
Warriors i Kuminga, przez lata na kursie kolizyjnym, teraz po raz pierwszy naprawdę mogą sobie nawzajem pomóc. I jeśli nie wykorzystają tej chwili — rozstaną się w milczeniu. Ale jeśli wykorzystają — to może być początek zupełnie nowej opowieści.